Maj, piękny miesiąc, chce się jeździć, być wśród tej soczystej zieleni, cieszyć się słońcem, nawet deszcz niestraszny, bo majowy, już ciepły. I właśnie ten wyjazd pod tytułem Makoszka przyjęliśmy jak taką majówkę. To nasze jeżdżenie to po trosze pasja, miłość, chęć bycia gdzieś i bycia razem. I o tych "ludzkich słabościach" trochę dzisiaj będzie. W sobotę 14 maja na Cichej pod Spółdzielnią zebrało się nas, tradycyjnie, około 10 osób, a Hania, też tradycyjnie na pierwszych kilometrach złapała kapcia... Humory i pogoda dopisywały. Bagażami (duże torby, wyjazd dwudniowy) zajął się prezio, który po spełnieniu swoich kwatermistrzowskich powinności, dołączył do naszej grupy na swoich dwóch kółkach. Trasa przez Pałecznicę, Berejów, Zabiele zaprowadziła nas do Gródka. Ta wieś, już w powiecie parczewskim, w efekcie miłości do uroczej jej mieszkanki, przyjęła przed laty mojego kolegę, lubartowianina Zbyszka. Po krótkim "popasie" pod sklepem, opuściliśmy Gródek, by przez Buradów kierować się w stronę Pohulanki. Po drodze zatrzymaliśmy się przy pomniku ofiar Powstania Styczniowego, ofiar miłości do... ideałów wolności. Zaraz potem Lasy Parczewskie, ze swoimi licznymi ścieżkami rowerowymi przyjęły nas i otuliły swoim cienistym chłodem. Jedna ze ścieżek doprowadziła nas nad jezioro Obradowskie, które jest przykładem jeziora dystroficznego, znanego nam z chociażby ubiegłorocznego wyjazdu na Polesie. Są to niewielkie jeziora śródleśne, otoczone dookoła pierścieniem torfowiska przejściowego, których specyfiką jest duża zawartość w wodzie cząstek kwasów humusowych. Determinuje to występowanie w nich specyficznego świata fauny i flory. Po spacerze drewnianymi kładkami wzdłuż ścieżki dydaktycznej Rezerwatu, kierujemy się do Makoszki, która dała nam tytuł wyprawy, aczkolwiek nie stanowiła jej kresu. Makoszka, miejsce na ziemi, które tak jak inne jest świadkiem ludzkich namiętności, pasji i miłości. W wiejskim sklepie serdecznie powitała nas Ania, która swego czasu bywała w Lubartowie, a którą los rzucił właśnie tam. Kilkaset metrów dalej budynki XIX-wiecznego carskiego nadleśnictwa z dworem i słynną stajnią stały się świadkiem innej pasji, miłości do koni, która z czasem stała się sposobem na życie dla dzisiejszych jej gospodarzy. Konie, zwierzęta tak trwale związane z naszą ułańską historią, służą tam do zabawy i rekreacji i są ciągle podziwiane za swoją urodę. Z Makoszki wstępujemy na szlak partyzancki, szlak II Wojny Światowej, tak na dobrą sprawę wojny, spowodowanej pożądaniem, chęcią zawładnięcia. Docieramy do Białki, gdzie dołącza do nas "nasza klubowa doktorka", Ula. Po flakach, żurku i lodach jedziemy dalej i o dziwo nie zatrzymujemy się co 5 minut w lesie... To obecność pani doktor sprawia, że nikogo nic nie boli, a może rzeczywiście była to domowa kuchnia (jak nas zapewniano) tyle, że podana w turystycznej budzie. Skłamałem, zatrzymujemy się i to nawet dłużej niż na 5 minut, ale nad jeziorem Czarnym, po to tylko, żeby przypomnieć sobie, jak się drzewiej biwakowało, ale natarczywe komary popędziły nas dalej. Pobliska Sosnowica była miejscem docelowym naszej wycieczki. A dzięki uprzejmości i gościnności Janusza z Parczewskiej Grupy Rowerowej znaleźliśmy tam wspaniale przygotowane na nasz przyjazd lokum. Czyste pokoje przegrywały tylko do pewnego czasu ze świeżo wystrzyżonym trawnikiem i miejscem do grillowania. Z lubością legliśmy na zieloną trawę, by odpocząć w promieniach popołudniowego słońca i nabrać sił przed oczekującym nas wieczorem... Potem było ognisko w towarzystwie naszych miłych gospodarzy, wspólne śpiewy, ale było też nasłuchiwanie odgłosów (z konkurencyjnej imprezy). Nieopodal celebrowano wieczór kolejnych ofiar namiętności, odbywało się wesele... Nazajutrz pogoda z minuty na minutę utwierdzała nas w przekonaniu, że program dnia należy ciąć. Nadciągające deszczowe chmury (z tym niby ciepłym deszczem majowym) odwiodły nas od zobaczenia cerkwi prawosławnej w Holi. Czasu starczyło tylko na Dworek Kościuszki w Sosnowicy. Z tym miejscem łączy się kolejna historia, miłosna oczywiście. Tadeusz Kościuszko jako dobrze wykształcony, młody kapitan został w posiadłości hetmana polnego, hrabiego Sosnowskiego guwernerem, domowym nauczycielem jego dwóch córek. Między przyszłym bohaterem narodowym, a o rok młodszą Ludwiką Sosnowską wybuchło płomienne uczucie, które jednak zostało brutalnie przez hetmana Sosnowskiego, wyznawcy poglądu: "synogarlice nie dla wróbli, a córki magnackie nie dla drobnych szlachetków" - przerwane. I tak oto Kościuszko stracił miłość, ale po wyjeździe do Ameryki zyskał sławę... Ja to jakiś idealista jestem. A może to wszystko, o czym pisałem przemyślane i z wyrachowania było... A nasz odwrót z Sosnowicy, w tym deszczu ciepłym, bo majowym, był nie na tyle szybki, by można było go nazwać panicznym, ale też nie na tyle powolny, by można było go nazwać ospałym.
aldek |