XVII Międzynarodowy Rajd Rowerowy - Białoruś - 01-10-07.2013 Drukuj

 

1 lipca, poniedziałek, g. 9.30
Spotkanie uczestników rajdu na lubartowskim rynku przed ratuszem UM:

Witamy się z Białorusinami, pakujemy bagaże do busa; uzupełniamy zakupy na drogę, zdjęcia grupowe i kilka słów do mikrofonu naszej telewizji o naszych planach i oczekiwaniach związanych z tym wyjazdem i w drogę- oczywiście rowerami! (82km)

I przystanek w Firleju nad jeziorem ? jeszcze spotkanie z grupą Białorusinów, którzy nie jadą z nami rowerami; mała przekąska i wyjazd na trasę Firlej ? Radzyn Podlaski. Jedziemy pełni zapału i werwy, droga doskonała po ostatnich remontach i musimy uważać na rozjazdach, aby się nie zgubić.
W Radzyniu jesteśmy koło południa: XVIII-wieczna rezydencja Potockich wywiera na nas ogromne wrażenie ? nie żal było tyle pedałować. Przed pałacem czeka na nas zaprzyjaźniony kolarz z Międzyrzeca, Andrzej Brodawka, który będzie nas prowadził do samego miejsca zakwaterowania w Międzyrzecu ? pieknie położonego nad zalewem ośrodka wędkarskiego. Po drodze Andrzej dzieli się z nami swą wiedzą o historii mijanych terenów i oczywiście o Międzyrzecu.
Zachwyca nas to miasteczko ? niewiele mniejsze od Lubartowa, ale pieknie zlokalizowane, z zachwycającą fontanną na rynku i znakomitą siecią ścieżek rowerowych! Z zazdrocią myślimy o władzach, które tak potrafią ?dogadzać? swoim mieszkańcom. My  od 20 lat mamy ?Święto Roweru? i ani jednej bezpiecznej ścieżki rowerowej w mieście, a oni mają nad zalewem nawet stok narciarski i wyciąg, i to całoroczny (sic).

2 lipca, wtorek, g. 8.00
Przejazd do przejścia granicznego w Terespolu  i Brześć (77km)

Nocleg w przyczepach kampingowych minął szybko ? trochę zintegrowaliśmy się przy wspólnym śpiewie z naszymi przyjaciółmi. Rano wracamy ścieżką rowerową do miasta ? kol. Andrzej B.  wyprowadza nas na rogatki i jedzie jeszcze kilka kilometrów z nami. Droga znakomita, pogoda dopisuje, nastroje bardzo optymistyczne. Zajazd przydrożny zachwyca nas swym wyglądem, zatrzymujemy się na kawę. Wkrótce Terespol ? miasto nadgraniczne. Po konsultacji z Białorusinami decydujemy się na obiad w Polsce ? szybciej, smaczniej i taniej, a przede wszystkim pewniej...
Granicę przekraczamy tradycyjnie, tzn. trzeba swoje odstać, ale na szczęście niezbyt długo, a tam już na nas czekają /od 2 godzin!/: Michaił, inicjator i organizator tej wyprawy wraz z grupą rowerzystów oraz dziennikarze i fotografowie.  Wręczają nam butelki wody mineralnej ? świetnie ugasiły nam pragnienie po jeździe i tym staniu w upale na granicy. Uściski, kilka słów i fotek dla prasy i znowu na rowery.
Michaił prowadzi nas najkrótszą drogą do turbazy /schronisko turystyczne/: przejeżdżamy wzdłuż murów twierdzy brzeskiej i ulicami miasta ? mieszkamy w samy centrum. Przyglądamy się z zaciekawieniem miastu i zadziwia nas ono swym rozmachem i wyglądem, w pobliżu trwa budowa podwieszanego mostu na Muchawcu. Miasto ma szerokie ulice, rozległe place i mnóstwo zieleni ? nie tak to sobie wyobrażaliśmy: nigdzie nie widać tej przysłowiowej biedy i szarości bruków... Zajeżdżamy do jeszcze jednej redakcji, udzielamy wywiadów itp.
Dostajemy pokoje najczęściej dla 4- 5 osób, schludne z telewizorem; najgorzej, że toalety są na parterze a natryski zbiorowe ? można się jednak zamknąć od środka, a woda jest zawsze gorąca, również w toaletach; obok duża sala konsumpcyjna i zaplecze kuchenne z lodówką, zlewozmywakami, jest czajnik bezprzewodowy...
Po południu Michaił oprowadza nas po Twierdzy, opowiada o historii miasta i powstaniu tej twierdzy, pokazuje co ciekawsze miejsca: granicę na Bugu, ukrytą w zaroślach, miejsce wpływu Muchawca do Bugu, obiekty powstałe za sowietów. Wokoło świąteczny nastrój ? nazajutrz Mińsk świętuje rocznicę wyzwolenia przez sowietów z okresu II wojny  światowej, będzie festyn również w Brześciu...

3 lipca, środa, g.9.00
Zwiedzamy Forty i Brześć (40km)

Rano po śniadaniu Michaił zabiera nas na przejażdżkę rowerową do Fortu Nr 5. Jedziemy wracając najpierw w okolice przejścia granicznego by odbić potem w inną dróżkę asfaltową, wśród ogromnej gęstwiny drzew, później wyłania się ogromna przestrzeń terenu zabudowanego na dzielnicę domków jednorodzinnych /wcześniej były tam bagna/, wzdłuż naszej drogi widać już plany budowy drogi wielopasmowej, okalającej to osiedle.
Dojeżdżamy do fortu; jest tablica informacyjna z mapką i dyżurujący strażnik ze swym biurem - sypialnią(?) w przyczepce wojskowej; za wstęp nie płacimy ? to Misza juz załatwił i dalej sam nas oprowadza. Jesteśmy oczywiście cały czas w gronie naszych Białorusinów, którzy też z zainteresowaniem oglądają  wnętrza i zgromadzone tam ekspozycje, związane z budową fortu i jego prawdopodobnym wyposażeniem. Jest tam gdzie połazić wewnątrz i na zewnątrz, ale to raczej męska rzecz... Nas cieszy chłodna klima, bo na zewnątrz upał! Jak zwykle trochę fotografii i w drogę, bo to dopiero początek.
Kierujemy się na osiedle wieżowców, a z nami jadą ich konstruktorzy i architekci ? a wydawało się, że tacy całkiem zwyczajni... Przed nami okazały budynek ? Olimpijski Ośrodek Sportów Wodnych; obok punkt informacji turystycznej ? niestety tylko biurko i urzędnik, żadnych map itp.
Po obiekcie oprowadza nas Aleksandr Stiepanycz, najważniejsza osoba związana z jego funkcjonowaniem. I znowu zaskakuje nas gospodarskie podejście władz Brześcia ? wszelkie pieniądze, jakie otrzymali na wybudowanie tego ośrodka  miały zostać w ich obwodzie /województwie/ ? to ich zakłady zajęły się produkcją każdego detalu, jaki był niezbędny przy wznoszeniu i wyposażaniu całego ośrodka (sic). Nasuwa się pytanie, czy naprawdę to Białoruś jest zacofana?...  
Aleksander opowiada o przeznaczeniu  różnych pomieszczeń, o systemie prowadzonych przygotowań do olimpiady, o pracy sędziów w ich gabinecie. Siadamy w łodzi ćwiczeniowej i przymierzamy się do wioseł, potem zajmujemy miejsca sędziowskie i patrzymy w to samo okno, wyobrażamy sobie ścigajace się załogi wioślarzy... Wreszcie wychodzimy na zewnątrz i rowerem objeżdżamy kanał, aktualnie można tam jeździć rowerem albo na wrotkach czy łyżworolkach; równolegle przekopano jeszcze jeden kanał dla mieszkańców ? latem mają tam plażę, zimą lodowisko.
Znowu jedziemy dalej ? przez okazałe centrum miasta i uliczkami domków jednorodzinnych ? starych biednych, drewnianych i bogatych z czerwonej cegły, świeżo wybudowanych w nowych dzielnicach. Wreszcie dojeżdżamy do lasu i przedzieramy się przez gęstwę drzew. Docieramy do jakiegoś lochu ? to kolejny z 14 fortów, tym razem Nr1 / Kozłowicze / ? bardziej zaniedbany, ale za to wewnątrz placu niespodzianka: Białorusini przygotowali nam piknik! Jest oczywiście woda mineralna, jest miejsce na odpoczynek w cieniu pod drzewem ? czasza spadochronu, na którym zalegamy zmęczeni i wreszcie jest coś na ząb! I to nie byle co ? pyszna zupa rybna z łososia z ziemniakami, kasza z mięsem i warzywami lub ryż lub jedno i drugie!  Najedzeni zapadamy w chwilowy letarg; przed nami jeszcze powrót do turbazy i wieczorny festyn, oczywiście dla chętnych, ale któżby zostawał w pokoju...
Festyn ? w centrum miasta scena, obok ekran ? prezentują się różne orkiestry i zespoły, głównie ludowe, a na koniec wszyscy śpiewają hymn, którego tekst jest wyświetlany jeszcze na ekranie; za chwilę z twierdzy wybuchają fajerwerki i to już koniec dnia...

4 lipca, czwartek  /łącznie rowerem 67, 5 km/
Jedziemy pociągiem do Kosowa i rowerem przez Różany nad J. Papiernia

Rano Igor proponuje jeszcze przejażdżkę rowerem po innych dzielnicach Brześcia ? jedziemy we dwie ze Sławką ( 11km);
Podziwiamy budynek Młodzieżowego Pałacu Kultury a po drugiej stronie ulicy kolejny ośrodek sportu i halę z lodowiskiem do hokeja...  Mijamy stary cmentarz ? większość nazwisk polskobrzmiących pisanych jest cyrylicą, ale znajduję i alfabet łaciński. Dalej nowoczesne wieżowce, Igor chwali się, że to z jego betonu... Piękny i wielki jest ten Brześć i całkiem nowoczesny!
W południe jedziemy pociągiem do Kosowa Poleskiego /ok. 120 km/ i dalej już zaczyna się nasza wyprawa rowerami po Białorusi. Jedzie z nami 11 Białorusinów, w tym jeszcze inny Misza i Wołodia stanowią męską podporę. Podróż przebiega bardzo sprawnie i po 2 godz. możemy pedałować w kierunku smętnej wioseczki, w której kościele chrzczony był 12.02.1746r. nasz obywatel świata Tadeusz Kościuszko. Kościół jest nowszy (1877r.) ? stary spłonął, ale kamienna chrzcielnica pozostała i jest umieszczona wraz z kopią dokumentu chrztu na honorowym miejscu nawy głównej. O jego historii opowiada nam miejscowa przewodniczka w języku polskim ? wszyscy przysłuchiwali się z ogromnym zainteresowaniem.
Kolejny cel, to dwór rodzinny Kościuszków, usytuowany w folwarku Mereszowszczyzna, w pobliżu ogromnej budowli ? pałacu Pusłowskich, obecnie rekonstruowanym.
Oryginalny dworek Kościuszków spłonął w roku 1942; w obecnym ? zrekonstruowanym ? mieści się muzeum opowiadające o Kościuszkach i Tadeuszu. Spędzamy tam trochę czasu wczuwając się w atmosferę i zwiedzając urocze otoczenie dworku.
Przed nami jeszcze Różany, związane z ogromną rezydencją Sapiehów. Zrekonstruowana  w stylu barokowym brama robi wrażenie, ale w głębi pozostają  tylko ogromne mury ruin wskazujące na potęgę i bogactwo właścicieli.  W Różanie próbujemy coś zjeść, ale niestety tylko zimne przekąski. 8 km dalej mamy nocleg, więc już nie zwlekamy...
Nocleg nad jeziorem zapowiadał się niezwykle atrakcyjnie ? okolica przepiękna: jezioro, las. Tadeusz M. z Tereską i Józiem przygotowali powitanie grupy chlebem i solą, ale rzeczywistość okazała się mniej radosna. Na szczęście gorąca woda pod natryskiem i dostęp do kuchni a ponadto wygodna wiata obok, pod którą przyjemnie można posiedzieć i zjeść gorącą zupę ugotowaną przez naszą Tereskę, rozładowały napięcie. Kąpiel w pobliskim jeziorze też usatysfakcjonowała zmęczonych. W niedalekiej odległości, na końcu leśnej drogi usytuowane było dziecięce sanatorium ? mogliśmy tam skorzystać z usług kawiarni.  Sam obiekt też wywarł na nas niezwykle pozytywne wrażenie.

5 lipca, piatek
cel główny ? Słonim /45km/

Śniadanie w otoczeniu lasu, w słonecznej aurze nastroiło nas bardzo pozytywnie;  trasa jak zwykle niezbyt trudna ? wszędzie płasko, krajobrazy rewelacyjne: rozległe połacie pól udekorowane licznymi zagajnikami; droga asfaltowa, przeważnie pusta ? czasem ktoś z mijających nas aut pozdrawiał nas klaksonem.
Słonim, bardzo stare XIII-wieczne miasto, zaczyna się dzielnicą bloków osiedlowych, nieco smętnie wyglądających, ale już wkrótce dojeżdżamy do centrum miasta, gdzie dominują stare odnowione pięknie kamienice, ogromny skwer z ozdobną fonntanną, kwietniki, ładna kostka brukowa, zielony i ukwiecony pasaż z czołgiem na początku i posągiem Lenina na końcu. Wokół wieże kościołów i cerkwi, miasto pięknie odnowione stwarza miłe wrażenie.
Śpimy w byłym klasztorze Bernardynek, gdzie znajduje się dzienna świetlica dla dzieciaków ? musimy zaczekać aż skończą się ich zajęcia. Mamy czas na zwiedzanie tego blisko 50-tysięcznego miasta i obiad w pobliskiej jadalni Stołowaja.
Już wkrótce ks. Igor zaprasza nas na dziedziniec i proponuje ukryć rowery w jego garażu. Wnętrze budynku klasztornego zaskakuje nas ? terakota na podłodze, kanapy, miękkie fotele, stoły i nowoczesne fotele biurowe w przedsionku. Nasza sypialnia nieco pustawa za chwilę zapełnia się znoszonym przez księdza i naszych panów sprzętem ? świetne współczesne łóżka, składane na piętra i wygodne materace! No, no... Część korytarzy jeszcze nie odnowiona, ale widać ślady początku remontu, łazienka i WC wg standardów, niestety z zimną wodą. Ale poza tym sam ksiądz?! ?młody przystojny ostrzyżony z kucykiem na plecach, energiczny i do tego Rosjanin, mówiący i odprawiający po polsku (sic). Mieszka z matką, która przygotowała dla nas wielki gar czerwonego barszczu na zimno ? ich typowa potrawa, którą już próbowaliśmy w Stołowej.
Popołudnie spędzamy wg własnej woli: część na mszy, inni na kąpielisku w pobliskim jeziorku ? pogoda trochę się psuje, ale chmury ustępują na wieczór.

6 lipca, sobota
Żyrowicze ? Walewka/turbaza/ - (109 km)


Od rana słonecznie, ale chłodno. Zmarnowaliśmy popołudnie, zamiast pojechać do pobliskiego sanktuarium w Żyrowiczach i kosztuje to nas nadrobienie kilkunastu kilometrów, ale nikt chyba nie żałuje.
Za Słonimiem wzdłuż asfaltowej drogi ciągnie się ścieżka rowerowa, dopiero skręcając na Żyrowicze ją zostawiamy.  Wejście do cerkwi wymaga odpowiedniego ubrania, więc panie dostają zapaski a panowie długie spodnie; wewnątrz spory ruch; jedni coś kupują inni wybierają drukowane informatory, jeszcze inni się modlą, prawosławni księża skupieni w centrum nawy głównej odczytują z karteczek spisane przez wiernych intencje... Modlitwom towarzyszy wielogłosowy śpiew chóru męskiego. Wszystko to sprawia niesamowite wrażenie...
Posileni duchowo i fizycznie ruszamy w dalszą drogę ? na Baranowicze. Upał powraca, okolica piękna ? zatrzymujemy się na parkingu leśnym; ?Prezio? -Tadeusz wzywa do zbiorowego zbierania jagód ? akcja przynosi nadspodziewane rezultaty, będzie ekstra kolacja! Kolejny odpoczynek mamy już na obrzeżach Baranowicz. Są tam kioski z małą gastronomią i napojami ? popas całkiem uzasadniony, bo przed nami jeszcze trochę kilometrów do Jeziora Świteź i na trasie coraz trudniej, szczególnie naszym młodocianym dziewczynom ? Saszka nie może sobie poradzić i wciąz odstaje od grupy, co ją jeszcze bardziej osłabia i denerwuje, Ricie pomaga ojciec ? Wołodzia, ale bez kilku kolejnych odpoczynków i tak byłoby trudno. Nareszcie jezioro, plaża, tłumy ludzi przy samej drodze ? ale to nie dla nas!
Przyjechał po nas ?Prezio? z pocieszającą wiadomością ? jeszcze tylko ze 4 km, ale w dół i nasza turbaza! Daliśmy radę. Wieści o zakwaterowaniu bardzo optymistyczne: miejsca pod dostatkiem, łóżka lub tapczaniki, pokoje do wyboru ? jest ich nadmiar; jedyny mankament to studnia i wychodek; ale przy studni można sobie zrobić świetną kapiel ? jest boks osłonięty, wystarczy wziąć ciepłą wodę i miednicę, a poza tym możemy skorzystać z kołchozowej bezpłatnej bani? panowie już w sobotę, a panie w niedzielę, nazajutrz.
Zagospodarowaliśmy się dość szybko, kąpiel przy studni nas odświeżyła i spojrzeliśmy na wszystko przychylnym okiem. Otoczenie przypominało mi Bieszczady: to były już te pagórki wokół Nowogródka, pokryte gęstwą lasu lub zboża; w dole droga i za nią sadzawka zarośnięta trzciną i wypełniona rechotem żab; dookoła pusta zielona dolina i tylko nasz drewniany wielki dom ? turbaza, na łagodnie opadającym zboczu pagórka, otoczona wielkimi koronami dębów. Powyżej, za płotem podwórza było usytuowane palenisko z rusztem do gotowania i wokół oczywiście ławy i pnie do siedzenia. Nasze towarzyszki Białorusinki podjęły się ugotowania rosołu i kaszy z tuszonką w przywiezionych busem kociołkach; w drewniany opał też nas wyposażono jeszcze w Brześciu; kury oczywiście zakupił nasz ?Prezio? -Tadeusz.
Pyszny rosół z makaronem przy dogasającym ognisku i oślepiającym zachodzącym słońcu, z widokiem na pobliskie pagórki, w towarzystwie równie zdrożonych podróżnych... Czegóż chcieć można więcej?
Otóż można ? na przykład kąpieli w jeziorze Świteź, albo regenerującej bani...
Nad jeziorem odbywało się tradycyjnie Święto Kupały: ?Wiła wianki i rzucała je do falującej wody... A w bani panowie rózgami wybijali sobie z głowy i ciała wszystkie zdrożne myśli i toksyny!   

7 lipca, niedziela
Nowogródek (2 x16 km + 11km)

Dojazd już nie był taki łatwy ? teren mocno pofałdowany, choć różnice wysokości nie takie znaczne. Okolica rzeczywiście przepiękna i dokładnie taka, jak pisał o niej Mickiewicz.    
Nowogródek to całkiem spore miasteczko i równie zadbane. Centrum odremontowane z bardzo rozległym placem, wokół mniej lub bardziej zabytkowe kamieniczki. W kościele odbywała się msza po polsku ? wg jednego z mieszkańców Polaków jest tu sporo, ile? - nie potrafił odpowiedzieć. W pierwszej kolejności zwiedziliśmy Muzeum ? Dworek Mickiewiczów. Przewodniczka pięknie po polsku wprowadzała nas w atmosferę tamtych czasów wspierając się co chwilę jakimś adekwatnym fragmentem wiersza pana Adama. Było to niezwykle wzruszające zwiedzanie, wielu z nas przeżywało to bardzo głęboko.    
Obiad został zamówiony w restauracji /już nie stołowaja!/ i do obiadu czas wolny. Zwiedzamy kopiec Mickiewicza, ruiny zamku oraz kościoła Przemienienia Pańskiego, w którym doszło do zaślubin Jagiełły z Zofią Holszańską i w którym ochrzczono późniejszego wieszcza.
Po obiedzie jeszcze trochę zakupów i powrót na turbazę, a potem zaraz wypad nad jezioro. Po kąpieli panie zajechały od razu do bani ? Wala przygotowała dla nas rózgi dębowe i zapoznała z instrukcją obsługi. Wracałyśmy bardzo zadowolone i zrelaksowane, a na kolację czekał na nas makaron i jagody ? kolejny rarytas!

8 lipca, poniedziałek
Mir i Nieśwież (82km +5km wokół pałacu)


Wyjazd rano trasami bocznymi ? również asfalt; mały ruch. Widoki rewelacyjne ?  pogoda znakomita, wiatr słaby, głównie w plecy i słońce, ale bez upału, podjazdy bardzo nieliczne. Na jednym z przystanków łany kwitnącego lnu, kto to jeszcze pamięta u nas?...
Po 50 km Mir ? rekonstruowana ceglana forteca, zabytek na liście UNESCO. Robi wrażenie, mnóstwo zwiedzających, stragany; po godzinie jedziemy dalej ? do Nieświeża (32 km). Droga bardzo spokojna ? znowu trafiamy na ścieżkę rowerową, a na rozjeździe mały bazarek - ech! daliśmy zarobić przekupkom, wyjedliśmy wszystkie maliny, wykupiliśmy warzywa i w drogę, która pięknie okolona żywopłotem świerków i pojedynczych drzew przed szpalerem iglaków poprowadziła nas do samego Nieświeża. Przed miastem ogromne rondo z wielobarwną kulą - globusem (?). Wjeżdżamy prosto do centrum i przed fontanną na skwerze skręcamy w prawo, mijamy banie miejską, dawny klasztor Benedyktynek i już turbaza. Stan wewnątrz całkiem niezły, ale piętrowe łóżka. Mariusz chciał zrewanżować się Białorusinkom za przepyszne posiłki (rosół, kasze) i przygotował nasz ?polski kociołek?.
Niestety strażnicy ognia źle pojęli swoje zadanie i solidnie podgrzali? dało się trochę uratować, ale swąd spalenizny dominował nad smakiem...
Rezydencja Radziwiłłów w Nieświeżu bardzo okazała ? dało się uprosić strażników, mimo zamknięcia, by wpuścili nas na dziedziniec ? byliśmy zdumieni ogromem całej budowli. Wokoło rezydencji jeziora, jak fosa. Po drugiej stronie plaża miejska ? kolejna okazja do kąpieli dla niektórych z nas. A w pobliskim kościele krypta grobowa wszystkich Radziwiłłów.  Podobno część z trumien została zniszczona na zlecenie Stalina ? chciał poznać tajniki mumifikacji zwłok... Kościół jest w remoncie, ale przez otwarte okienka można było dostrzec zawartość krypty. Potem zwiedziliśmy rynek ? straszne bezguście; ciekawie tylko wkomponowano w rondo zabytkową Bramę Słucką.
Wieczór zaczął się degustacją kociołka a zakończył pełną integracją grupy w namiocie przy turbazie ? było bardzo wesoło i śpiewnie.
Kociołek wyszorowała Sławka ? poszło nań kilo soli...

9 lipca, wtorek g.7.30
Wracamy do Brześcia (16 km + 4km po mieście)

Ranek bardzo chłodny; musieliśmy dojechać do stacji kolejowej, pociąg o g. 8.50. W pociągu ( 4 godz.) większość odsypiała poprzednią noc. W Brześciu Michaił czeka na nas na peronie i bardzo szczęśliwy, że wszystko poszło zgodnie z planem. Tradycyjnie już częstował nas wodą ? dobrze nam zrobiła; zaraz potem zajechaliśmy na obiad ? kolejna ?stołowaja?, było smacznie. Misza pokazał gazety, w których był artykuł o Lubartowskim Święcie Roweru i o naszej wyprawie...
Po obiedzie pamiątkowe zdjęcie na głównym placu i powrót do turbazy ? mamy  czas wolny. Igor zaproponował dalsze zwiedzanie Brześcia (miało być kąpielisko nad rzeką, ale nikt już nie miał ochoty). Przespacerowaliśmy  się deptakiem do pomnika 1000-lecia miasta; poznaliśmy tam nieco szczegółów z historii wspólnej naszych narodów, potem jeszcze kilka obiektów, konsulat polski, hala targowa, oranżeria, stadion miejski i pora wracać.
Wieczorem wspólne spotkanie: podziękowania, przemówienia,  dzielenie się wrażeniami, rozmowy o wspólnej historii obu narodów, i bardzo dużo ciepłych słów o wspólnej wyprawie. Tak naprawdę to my pokazaliśmy Białorusinom ich Białoruś z jej historią, ludźmi i wydarzeniami. Wszyscy byliśmy uwiedzeni pięknem i bogactwem tych ziem.

10 lipca, środa
Wracamy do domu, nikt nie chce zwlekać i spać w Urszulinie  ?130 km (albo 65 km od Okrzei)

Rano jeszcze raz spotkanie ze wszystkimi uczestnikami wyprawy, wspólna kawa i słodkie ?zefiry?; drobne upominki dla gospodarzy, wymiana kontaktów i w drogę. Prowadził jak zwykle Misza, znowu wokół twierdzy i do granicy ? już to rozpoznawaliśmy. Tam szybkie pożegnanie, jeszcze ostatnie ciepłe słowa i zdani jesteśmy na pograniczników, celników i inne służby graniczne. Udało się w miarę szybko ? ok. 1,5 godz.
W Terespolu 6 ambitnych zdecydowało się przejechać cały odcinek rowerem; pozostali wsiedli w busa lub pociąg.  Z Okrzei do Lubartowa przez Kock i Firlej przyjechało 2 osoby, w tym pisząca te wspomnienia. Wieczorem na rynku w Lubartowie odebraliśmy swoje bagaże. Wszyscy wrócili bezpiecznie do domu.



Wspomnienia zapisała J.Kula