MIEJSKIE KOŁO TURYSTYKI ROWEROWEJ "RELAKS" STOWARZYSZENIE POŻYTKU PUBLICZNEGO

Rajd na Inflanty - 10.07.2008 PDF Drukuj Email

 

NASZ ZNACZEK RAJDOWY DOTARŁ DO NORD KAPP...

 

Wybraliśmy się na Inflanty, ale o tym, że nasz znaczek dotrze do najdalej na północ wysuniętego skrawka Europy nawet nie marzyliśmy.
Może jednak skreślę kilka słów o wyprawie. Wyruszyliśmy 10 lipca po południu w grupie 8-osobowej (Ania Z., Bożena W., Hania S., Sławka D., Zosia K. z mężem Piotrem K. i Leszek M. oraz ja-niżej podpisana) plus kierowca (Maciek S.) busa z naszym bagażem i rowerami. Zgodnie z planem dotarlismy do Rygi nazajutrz rano, ale ze względów technicznych (ominięcie autostrad i innych obwodnic wokół miasta) dojechaliśmy nad morze dopiero w okolicy Saulkrasti, gdzie postanowiliśmy wypakować sprzęt i rozlożyć biwak na kilka godzin - w celach regeneracji sił po nużącej podróży. Samo miasteczko okazało się dość sporym ośrodkiem wypoczynkowym, ale daleko mu do naszych kurortów. Za to punkt informacji turystycznej był rewelacyjnie zaopatrzony w dokładne mapki (nieodpłatnie) po najbliższym i bardziej odległym terenie - w Polsce możemy sobie o tym tylko pomarzyć. Odetchnęliśmy z ulgą: wiemy dokąd jechać, wiemy co warto zobaczyć i gdzie szukać noclegu; porozumiewanie się też nie sprawiało większych kłopotów - rosyjski jest powszechnie znany, a w ostateczności może być angielski.

 

Pierwszym obiektem wartym zwiedzenia było Muzeum Barona Münchausena w Dunde. Przewodniczka, w stosownej sukni z epoki, ze swadą i dowcipem wprowadzała nas w fantastyczny świat życia barona wskazując odpowiednie "eksponaty", przy których mogliśmy się fotografować do woli. W doskonałych nastrojach ruszyliśmy w dalszą drogę. Ścieżka rowerowa (oznakowana) wiodła poboczem głównej drogi. Właśnie wtedy mijający nas dwaj motocykliści nagle zatrzymali się przed nami. Byli to Polacy - jeden z Lublina, a drugi z Warszawy - zmierzający na Nord Kapp; rozpoznali nas po polskich chorągiewkach przytroczonych do rowerów. Spotkanie było niezwykle miłe - wymieniliśmy się uwagami, bo doświadczeń i oni i my nie mieliśmy jeszcze prawie żadnych. Potem pamiątkowe fotki i nasz znaczek rajdowy na pamiątkę; obiecali nam dowieźć go do celu, czyli na Nord Kapp i przysłać stamtąd zdjęcie.

 

Po powrocie z wyprawy znalazłam w swojej skrzynce mailowej obiecane fotki - a więc dojechali! A wraz z nimi nasz znaczek! Wielkie dzieki dla naszych nowych przyjaciół - ciekawe czy udał im się połów wielorybów?... A nasza podróż trwała dalej. Najczęściej trasa wiodła wśród lasów, w których co drugie drzewo u nas byłoby pomnikiem przyrody. Dość szybko przebyliśmy Łotwę, granica była niezauważalna, musieliśmy jednak zawrócić na terminal, bo tylko tam był czynny kantor. Estonia wydała się jakby bardziej dzika, niezagospodarowana. Jadąc wzdłuż wybrzeża mijaliśmy niewielkie osady rybackie - żadnych kurortów. Okazało się potem, że nawet dostęp do morza jest bardzo utrudniony z powodu zarośniętych szuwarami brzegów... Ale informacja turystyczna jest również na bardzo wysokim poziomie. Przy drodze spotyka się ogromne tablice z aktualną i szczegółową mapą terenu, wraz z naniesionymi wszystkimi ważnymi dla nas obiektami. Dzięki temu zwiedziliśmy kilka rezerwatów torfowiskowych, doskonale przygotowanych do zwiedzania; mijaliśmy też świetnie przygotowane pola biwakowe i żadnych oznak wandalizmu (sic).

 

Estonię przebyliśmy z zachodu na wschód: od Parnawy po Dorpat i dalej po jezioro Pskowskie, a właściwie cieśninę oddzielającą Jezioro Czudskie i Pskowskie, w miejscowości Mehikoorma; widzieliśmy słupy - boje graniczne UE z Rosją. Stamtąd przez Rapinę oraz graniczne miasta Valga/Valka i okolice Cesis-piekne średniowieczne miasteczko łotewskie - dojechaliśmy do Rygi, gdzie zakończył się nasz rajd. W drodze powrotnej przez Litwę odwiedziliśmy przyjaciół z Raseiniai, którzy ugościli nas kolacją z cepelinami- usłyszeliśmy tam niezwykle miłe słowa: Lubartów u nas nie płaci! A zatem przyjaźń polsko - litewska, a właściwie: Lubartów - Raseiniai umacnia się...

 

Noclegi wypadały nam różnie: raz w domkach campingowych pamiętających czasy wczesnego Gorbaczowa, innym razem na scenie amfiteatru (2-krotnie) lub pod wiatą na polu namiotowym, bądź po prostu w namiocie, raz w domku-schronie turystycznym, stojącym na polu biwakowym nad prześlicznym jeziorkiem; zdarzało się również korzystać z wysokiego standardu usług agroturystyki (3 noce). Wszędzie spotykaliśmy się z ogromną życzliwością i uczciwością mieszkańców. W dowód wdzięczności pozostawialiśmy im na pamiątkę informatory o naszym mieście i klubie "Relaks". Ciekawostką jest zapewne fakt, że w obu odwiedzanych przez nas krajach są bardzo dobrze przygotowane - i bez śladów dewastacji - pola namiotowe (wyposażone w palenisko i ruszt oraz drwa do ogniska) na terenach rezerwatów i parków narodowych.

Podsumowując cały nasz pobyt można stwierdzić, że wszystko poszło zgodnie z planem, dzięki znakomitemu przygotowaniu uczestników mających dobre doświadczenia w turystyce kwalifikowanej, a ponadto:
- sprzyjał nam teren - niezbyt pofałdowany, zwłaszcza w Estonii i pogoda- było ciepło, wiatr wiał głównie w plecy, a słońce świeciło każdego dnia i to bardzo długo, bo jeszcze długo po 22-ej było widno; deszcz całodzienny był tylko raz...
- znalezienie noclegu nie było wielkim problemem;
Uwagi godne zapamiętania:
- w każdym większym miasteczku jest dobrze zaopatrzony w dobre mapki punkt informacji turystycznej (czynny w godzinach pracy, czyli do 17-ej);
- ścieżki rowerowe są wszędzie - wiodą zazwyczaj przy głównych trasach samochodowych (choć nie tylko), pomijając autostrady - tam jest droga alternatywna; w dużych miastach wg standardów europejskich;
- drogi wewnętrzne zazwyczaj są gruntowe pokryte szrutem, co nie znaczy, że nie ma tam znaków drogowych np. z ograniczeniem prędkości do 70km/h; zmorą bywają coraz częstsze remonty, choć rowerzystom niewiele to przeszkadza i rowerzyści drogowcom również nie(?!)
- osady ludzkie bywają niezbyt duże i rzadko spotykane - najczęściej jedzie się wśród gęstych nieprzebytych lasów, gdzie łatwo o spotkanie z dziką zwierzyną
- domy są zazwyczaj drewniane, oszalowane deskami, a miasta - zwłaszcza w Estonii, jeszcze dość ubogie
- krajobrazy są przepiękne, zwłaszcza meandrujące rzeki, tworzące rozległe rozlewiska i porośnięte grzybieniami i trzciną;
- bardzo dobrze przygotowane do zwiedzania są parki i rezerwaty z bezpłatnym wstępem i doskonałą informacją dydaktyczną
- urzekły nas swą skromnością i pięknem cmentarze, z dala wyglądające jak skwery
- lasy obfitują w jagody, poziomki, grzyby i inne dobra natury, które można zrywać do woli
- komary są bardzo nachalne, ale ludzie niezwykle życzliwi, np. gościliśmy - na osobiste zaproszenie - na wernisażu uczennic praktykujących u bardzo znanego łotewskiego rzeźbiarza Jansena.
- nie warto liczyć na przydrożne zajazdy lub bary, bo ich nie ma - zwłaszcza w Estonii, ale wszędzie można spotkać rodaków - spotkaliśmy jeszcze 2-krotnie autostopowiczów: w Tartu (Est.) i Cesis (Łot.) oraz w Rydze - znajomą z Rajdu Trójprzymierze(!)

 

Podsumowując: Inflanty, to świetne miejsce uprawiania turystyki rowerowej dla wielbicieli ciszy i zieleni - serdecznie polecam.

 

Jagoda K.