Rajd na Inflanty - 10.07.2008 |
![]() |
![]() |
![]() |
NASZ ZNACZEK RAJDOWY DOTARŁ DO NORD KAPP...
Wybraliśmy się na Inflanty, ale o tym, że nasz znaczek dotrze do najdalej na północ wysuniętego skrawka Europy nawet nie marzyliśmy.
Pierwszym obiektem wartym zwiedzenia było Muzeum Barona Münchausena w Dunde. Przewodniczka, w stosownej sukni z epoki, ze swadą i dowcipem wprowadzała nas w fantastyczny świat życia barona wskazując odpowiednie "eksponaty", przy których mogliśmy się fotografować do woli. W doskonałych nastrojach ruszyliśmy w dalszą drogę. Ścieżka rowerowa (oznakowana) wiodła poboczem głównej drogi. Właśnie wtedy mijający nas dwaj motocykliści nagle zatrzymali się przed nami. Byli to Polacy - jeden z Lublina, a drugi z Warszawy - zmierzający na Nord Kapp; rozpoznali nas po polskich chorągiewkach przytroczonych do rowerów. Spotkanie było niezwykle miłe - wymieniliśmy się uwagami, bo doświadczeń i oni i my nie mieliśmy jeszcze prawie żadnych. Potem pamiątkowe fotki i nasz znaczek rajdowy na pamiątkę; obiecali nam dowieźć go do celu, czyli na Nord Kapp i przysłać stamtąd zdjęcie.
Po powrocie z wyprawy znalazłam w swojej skrzynce mailowej obiecane fotki - a więc dojechali! A wraz z nimi nasz znaczek! Wielkie dzieki dla naszych nowych przyjaciół - ciekawe czy udał im się połów wielorybów?... A nasza podróż trwała dalej. Najczęściej trasa wiodła wśród lasów, w których co drugie drzewo u nas byłoby pomnikiem przyrody. Dość szybko przebyliśmy Łotwę, granica była niezauważalna, musieliśmy jednak zawrócić na terminal, bo tylko tam był czynny kantor. Estonia wydała się jakby bardziej dzika, niezagospodarowana. Jadąc wzdłuż wybrzeża mijaliśmy niewielkie osady rybackie - żadnych kurortów. Okazało się potem, że nawet dostęp do morza jest bardzo utrudniony z powodu zarośniętych szuwarami brzegów... Ale informacja turystyczna jest również na bardzo wysokim poziomie. Przy drodze spotyka się ogromne tablice z aktualną i szczegółową mapą terenu, wraz z naniesionymi wszystkimi ważnymi dla nas obiektami. Dzięki temu zwiedziliśmy kilka rezerwatów torfowiskowych, doskonale przygotowanych do zwiedzania; mijaliśmy też świetnie przygotowane pola biwakowe i żadnych oznak wandalizmu (sic).
Estonię przebyliśmy z zachodu na wschód: od Parnawy po Dorpat i dalej po jezioro Pskowskie, a właściwie cieśninę oddzielającą Jezioro Czudskie i Pskowskie, w miejscowości Mehikoorma; widzieliśmy słupy - boje graniczne UE z Rosją. Stamtąd przez Rapinę oraz graniczne miasta Valga/Valka i okolice Cesis-piekne średniowieczne miasteczko łotewskie - dojechaliśmy do Rygi, gdzie zakończył się nasz rajd. W drodze powrotnej przez Litwę odwiedziliśmy przyjaciół z Raseiniai, którzy ugościli nas kolacją z cepelinami- usłyszeliśmy tam niezwykle miłe słowa: Lubartów u nas nie płaci! A zatem przyjaźń polsko - litewska, a właściwie: Lubartów - Raseiniai umacnia się...
Noclegi wypadały nam różnie: raz w domkach campingowych pamiętających czasy wczesnego Gorbaczowa, innym razem na scenie amfiteatru (2-krotnie) lub pod wiatą na polu namiotowym, bądź po prostu w namiocie, raz w domku-schronie turystycznym, stojącym na polu biwakowym nad prześlicznym jeziorkiem; zdarzało się również korzystać z wysokiego standardu usług agroturystyki (3 noce). Wszędzie spotykaliśmy się z ogromną życzliwością i uczciwością mieszkańców. W dowód wdzięczności pozostawialiśmy im na pamiątkę informatory o naszym mieście i klubie "Relaks". Ciekawostką jest zapewne fakt, że w obu odwiedzanych przez nas krajach są bardzo dobrze przygotowane - i bez śladów dewastacji - pola namiotowe (wyposażone w palenisko i ruszt oraz drwa do ogniska) na terenach rezerwatów i parków narodowych. Podsumowując cały nasz pobyt można stwierdzić, że wszystko poszło zgodnie z planem, dzięki znakomitemu przygotowaniu uczestników mających dobre doświadczenia w turystyce kwalifikowanej, a ponadto:
Podsumowując: Inflanty, to świetne miejsce uprawiania turystyki rowerowej dla wielbicieli ciszy i zieleni - serdecznie polecam.
Jagoda K. |