Wyjazd zaplanowany był na 12.08.12r., ale z powodów technicznych został przesunięty na 13.08.12r. Z Lubartowa wyjechaliśmy o 8.25, w Lublinie jeszcze czekaliśmy na usunięcie usterki w autokarze i w sumie na trasę ruszyliśmy o 11.05. Pierwszą granicę w Barwinku przekroczyliśmy o 17.30. Nasz kraj zostawiliśmy w deszczu, a już po chwili oglądaliśmy słowackie Tatry, pięknie porośnięte drzewami. Pierwotny plan przewidywał nocleg w Hajdudorog, ale z powodu opóźnienia zdecydowaliśmy się na dwudobową podróż autokarem. Na szczęście dla nas, każdy z uczestników miał do dyspozycji dwa siedzenia, nie było więc najgorzej. O 2.00 w nocy przekroczyliśmy granicę węgiersko ? rumuńską.
14.08.12r. (wtorek)
O godzinie 6.42 naszego czasu zatrzymaliśmy się w Sebes w Rumunii. Kierowcy musieli mieć 9-godzinną przerwę, więc po mocno ograniczonej porannej toalecie na parkingu wyruszyliśmy na zwiedzanie miasteczka. Część z nas już tu była przy okazji poprzedniej wyprawy rowerowej do Rumunii. Wstąpiliśmy do kościoła, kiedy już kierowaliśmy się do wyjścia miejscowe Rumunki bardzo nas zachęcały do ponownego wejścia do środka, ale pierwszeństwo oddawały mężczyznom mówiąc ?pierwyj cziełowiek? i przepuszczały przodem naszych kolegów. Zwróciły nam uwagę na obraz Czarnej Madonny, do której wszyscy się modlą o łaski dla siebie i najbliższych. W centrum oglądaliśmy gotycki kościół z XIII ? XV w., do którego nie mogliśmy wejść ze względu na remont, później przeszliśmy na ładny skwer z fontanną i girlandami kwiatowymi. Spacerowaliśmy po miasteczku oglądając stylowe kamieniczki ze zdobionymi oknami, wymieniliśmy trochę pieniędzy na obiad i wróciliśmy do autokaru. Wyjechaliśmy z Sebes o godz.15.30 naszego czasu ( u nich jest już 16.30), z okien autokaru obserwowaliśmy budowę nowych dróg i estakad. Jechaliśmy piękną doliną, równolegle do rzeki Olt, mijaliśmy po drodze liczne miejscowości wypoczynkowe i kurorty (Valcea, Caciulata, Cali Manesti, Seaca, Bujoreni, Goranu). O 22.22 wkroczyliśmy my na granicę rumuńsko ? bułgarską, przejechaliśmy bardzo długi most na Dunaju. Kolejną noc spędziliśmy w autokarze, większość osób spała i nie miała świadomości jak trudną drogę pokonywali już w Rodopach nasi kierowcy. Objechaliśmy jezioro Dospat, wg pierwotnego planu miał to być pierwszy etap wędrówki rowerowej, do miejscowości Dospat dotarliśmy o godz. 7.00.
15.08.12r. (środa)
Przygotowaliśmy śniadanie w warunkach turystycznych, panowie złożyli rowery i grupa wyruszyła na pierwszą wyprawę na górskie szlaki. Część osób po pierwszych, ostrych podjazdach zrezygnowała z jazdy rowerem, ale więcej było tych, którzy się nie poddali i przejechali do końca. Widoki zarówno z roweru jak i autokaru były przepiękne, gołe skały i porośnięte drzewami, tworzyły piękne formy i kształty. W mijanych miejscowościach ( Borino, Grohotno, Nastan) spotykaliśmy wielu ludzi, chyba tu też obchodzili święto ku czci Matki Boskiej. Kobiety ubrane były w ciemne sukienki z długimi rękawami pomimo upału, spod sukni zewnętrznej wystawały im kwiaciaste spódnice, na głowach chustki również w kwiaty. Zdarzało się, że policjanci życzliwi nam wstrzymywali lokalny ruch, żeby ułatwić przejazd autokarem. Nierzadkim widokiem były przechadzające się ulicami krowy, do tego piękna typowa dla regionu bałkańska muzyka dobiegająca z rynku. Dojechaliśmy do Pamporowa, gdzie udało nam się załatwić noclegi w czterogwiazdkowym hotelu Belmont za 15 lewa / osobę. Oficjalne ceny to 60 lewa za 2-osobowy pokój ze śniadaniem, ale raczej niezbyt wielu turystów dociera tu latem, gdyż jest to ośrodek narciarski, stąd ta obniżka. Pierwsi rowerzyści dotarli o 17.00 naszego czasu, cała grupa jakieś pół godziny później. Grupa zdecydowała, że spędziliśmy tu kolejny nocleg. Wybraliśmy się wieczorem do restauracji, której właściciel pomógł nam znaleźć noclegi. Wypiliśmy piwo (po 3,5 lewa), mieliśmy ochotę na pieczonego na ruszcie barana, ale ponieważ ceny były wysokie a restaurator nie chciał ich obniżyć, wróciliśmy do hotelu.
16.08.12r. (czwartek)
Celem wyprawy zarówno dla rowerzystów jak i pozostałych była miejscowość Smolian. Liczy ona 38 tyś. mieszkańców i składa się ze starej części i nowej, budowanej w latach 80-tych ubiegłego stulecia. Zaczęliśmy zwiedzanie od Bulwaru Bulgaria, gdzie jest wspaniały deptak z licznymi butikami, ogródkami piwnymi, mostkami, restauracjami i przeszliśmy do nowej części, gdzie znajduje się rodopskie muzeum historyczne, planetarium i wiele monstrualnych budowli. Część z nich nie dokończona, na etapie rozpadu, podobnie jak na Krymie Lazurnoje. Znajduje się tu kilka cerkwi, ale wstąpiliśmy tylko do jednej z nich, najnowszej pod wezw. św. Visariona, pozostałe obejrzeliśmy tylko z zewnątrz, gdyż były zamknięte. W miasteczku jest wiele źródełek, z których można się napić wody. Położone jest tarasowo, do następnej wyżej, czy niżej położonej ulicy można się dostać schodami, bądź dojechać uliczkami. Są też przejścia naziemne przy głównej ulicy, gdzie jest największy ruch. Zmęczeni długim spacerem postanowiliśmy zjeść obiad w jednej z restauracji. Mieliśmy problemy z wyborem potraw, bo chcielibyśmy popróbować lokalnych specjałów, ale trudno się było porozumieć z kelnerką. W końcu wybraliśmy parę potraw: bob po monastersku, zielenczukowa redena musaka, swinska wratna pyrosta, domati krastawici priasnoziele, pilie z oriz, studiena garnitura, sałatka szopska, którą już wcześniej poznaliśmy. Mówiąc po polsku były to: fasola ( średni Jaś) w sosie pomidorowym, zapiekanka z ziemniaków, jaj i sera, mięso wieprzowe grillowane, frytki, kurczak z ryżem, no i sałatka z pomidorów, ogórków, czerwonej cebuli, posypana serem ? to szopska , a bez sera to studiena garnitura. Kelnerka miała z nami świetną zabawę, no i chyba wpadł jej w oko jeden z naszych kolegów, bo przyniosła nam do degustacji od siebie ciasto o nazwie Revane, polane jakimś syropem. Podczas drogi powrotnej busem hotelowym do Pamporowa Lucyna odebrała telefon z informacją o wypadku jednej z naszych rowerzystek. Byliśmy przerażeni, lęk spotęgował się, kiedy minęła nas karetka na sygnale. Dotarliśmy do miejsca wypadku tuż za karetką. Ola miała ranę ciętą głowy, konieczne było szycie, karetka zabrała ją do szpitala w Smolian. Na szczęście nie było innych poważnych obrażeń i wieczorem wszyscy w komplecie spotkaliśmy się na zamówionej w hotelu eleganckiej kolacji. Rosół z kluskami, pierś z kurczaka grilowana, pieczywo i lampka wina kosztowała nas tyle, co 1 nocleg na osobę.
17.08.12r. (piątek)
To ostatnia trasa rowerowa w Rodopach. Liczba rowerzystów wyraźnie się zwiększyła, bo z mapy wynikało, że będzie to piękny zjazd w dół. Faktycznie tak było, od samego Pamporowa do Baczkowa, gdzie mieliśmy dotrzeć, widoki zapierały dech w piersiach. Masywy górskie oddzielone głębokimi dolinami rzecznymi tworzyły niepowtarzalne obrazy. Czasami strach było patrzeć w dół, bo chwila nieuwagi mogłaby się źle skończyć. Droga prowadziła przez skalne przejścia, które w wielu miejscach zabezpieczone były przed osuwiskami. Bogata, różnorodna roślinność, mostki, skały porośnięte lasami iglastymi i liściastymi. Czasami zatrzymywaliśmy się, żeby zrobić kilka fotek i zatrzymać te bajkowe pejzaże. Te 45 km zjazdu, które w innych warunkach trwałoby kilka godzin, tutaj wydawało się chwilą. Szybko znaleźliśmy się przy Baczkowskim Monastyrze, którego dziedziniec przypominał nam trochę dziedziniec haremu w Bakczysaraju na Krymie. Jest to chyba efekt nakładających się kilku starych kultur i wpływów. Monastyr ten ufundowany został przez dwóch braci z Gruzji w 1083r., w XVI w. zniszczony przez Turków, aktualnie jest wpisany na listę UNESCO. Stanowi tak jak dawniej miejsce kultu religijnego. W cerkwi św. Bogurodzicy długa kolejka do ikony św. Madonny z XIV w. Ludzie spokojnie podchodzili, całowali i dotykali różne miejsca Madonny, prosząc o łaski i uzdrowienia. My również ustawiamy się w kolejce ze swoimi prośbami, zapaliliśmy cieniutkie świeczki, oglądaliśmy piękny refektarz i liczne freski na ścianach. Promyki słońca wpadające do środka tworzyły dodatkowe efekty, co uduchawiało nas jeszcze bardziej. Przy monastyrze tak jak i w innych miejscowościach kultu było dużo kramów z różnorodnymi pamiątkami od religijnych po garnki, oraz punktów gastronomicznych. Zasiedliśmy w jednym z nich do obiadu. Frytki posypane serem, szaszłyk, sałatka szopska i kufel piwa Kamenitza kosztowały nas tylko 8,5 lewa. Po obiedzie spakowaliśmy rowery do przyczepki i wyruszyliśmy autokarem w kierunku morza. Obserwowaliśmy z okien autokaru malownicze wsie bułgarskie, domki z czerwonymi dachówkami, które często wyglądały na opuszczone, pola słonecznikowe, stragany z owocami. Minęliśmy Starą Zagorę i o 18.00 lokalnego czasu wjechaliśmy do Burgas. Nocleg udało nam się znaleźć na campingu między Burgas a Nesebyr. Za pole namiotowe płaciliśmy po 5 lewa / osobę, za domek campingowy, który niektórym kojarzył się z igloo, innym ze statkiem Ufo, jeszcze innym z jurtą, 10 lewa / osobę. Ważne, że była ciepła woda i położony był nad samym Morzem Czarnym.
18.08.12r. (sobota)
Zdecydowaliśmy się poświęcić ten dzień na zwiedzanie Nesebyru i Warny. Nesebyr - to półwysep z 11 cerkwiami wychodzący w morze, połączony ze stałym lądem długim, wąskim przesmykiem. Miasto założyli Trakowie 3 tyś. lat temu. Budynki na starym mieście pochodzą z XI ? XIV w., świątynie najczęściej w stylu cerkiewnym bułgarskim. Domy dwukondygnacyjne o kamienno ? ceglanych parterach i drewnianych piętrach, jakby nadwieszonych nad ulicą. Na parterze liczne restauracyjki, winiarnie i bistra z widokiem na morze, na piętrze część mieszkalna, do której prowadzą schody zewnętrzne. Najpiękniejsze domy o unikalnym wyglądzie, ozdobione licznymi elementami ceramicznymi, dekoracyjnymi gzymsami i kwiatami znajdują się na obrzeżach półwyspu. Bardziej centralnie położone być może też ładne, ale przesłonięte są gęsto ustawionymi kramami z pamiątkami, co nie wszystkim się podoba. Już z okien autokaru podziwialiśmy okolice, tereny górzyste, na zboczach liczne hotele, wiele z nich w trakcie budowy, przy hotelach baseny. Z góry widoki na piękne zatoczki wcinające się w ląd, przy nich łodzie za falochronami. Gdzieś za nami Słoneczny Brzeg, ale przed nami jeszcze Złote Piaski. Warna ? trzecie co do wielkości miasto w Bułgarii. Zaczęliśmy je zwiedzać od nadmorskiego deptaku. Minęliśmy po drodze Muzeum Marynarki Wojennej aż dotarliśmy do głównego nadmorskiego placu, gdzie panują klimaty podobne jak w innych, dużych portowych miastach. W centrum widoczne cerkwie, a ponieważ jest sobota spotykaliśmy często młodych, idących do ślubu. Chcieliśmy zobaczyć pomnik króla Polski i Węgier Władysława III Warneńczyka, który zginął w bitwie pod Warną w 1444r. ale ponieważ nie było po drodze, a nie mieliśmy zarezerwowanych noclegów pojechaliśmy dalej. Zdecydowaliśmy się na nocleg na Campingu St. Georga k. Kavarny, położonym nad samym morzem. Do dyspozycji było kilka pokoi w starym budynku po 10 lewa / osobę i kilka w nowym po 20 lewa / osobę. Udało się wynegocjować cenę do 15 lewa / osobę. Tu spędziliśmy 4 noce. Pierwszego wieczoru mieliśmy okazję posłuchać świetnej muzyki począwszy od walców Straussa, poprzez czardasze, arie ze słynnych operetek, utwory Bregovica , Santany aż po mistrzowsku wykonany koncert skrzypcowy. Muzycy widząc zainteresowanie turystów ich graniem, dawali popisy używając w którymś momencie zamiast smyczków butelek. Trafiliśmy na jakąś uroczystość bogatych Bułgarów, którzy bawili się do późnych godzin nocnych.
19.08.12r. (niedziela)
Wyruszyliśmy rowerami do Bałczika. Mieliśmy w planie zwiedzanie pałacu oraz ogrodów królowej rumuńskiej Marii. Pałac ten nosi nazwę ?Ciche gniazdo?, jest usytuowany nad samym morzem. Wybudowany jest na trzech tarasach, motywy islamskie przeplatają się tu z chrześcijańskimi, przed pałacem wznosi się wysoki minaret, a w ogrodach wznoszących się na 9 tarasach można podziwiać rzymskie ujęcia źródeł, weneckie mostki, kaskady i potoki. Podzieliliśmy się na mniejsze grupy, bo każdy ma inne tempo zwiedzania. My spędziłyśmy w ogrodach kilka godzin, spacerując od pawilonu do pawilonu, podziwiając dzieła architektów, którzy łączyli różne style, bogatą roślinność, labirynty schodów, mostki z wodospadami, kaktusarium i oczywiście sam pałac. Trafiłyśmy na winiarnie, gdzie degustowałyśmy różne wina: różane, figowe, gronowe śnieżne. Mają one swoje nazwy pochodzące często od imion rodziny królewskiej np. Iliana, Regina, Missa. W innej winiarni oprócz win poczęstowali nas rakiją z melona. Oczywiście wszystko można kupić na miejscu, ale tych win nie ma w sprzedaży w zwykłych sklepach. Po zwiedzaniu zjadłyśmy jeszcze obiad w restauracji ( zupa rybna, ziemniaki z serem) i powróciłyśmy już bez naszych kolegów do bazy. Wieczorem wybraliśmy się grupą na spacer nad morze, wędrowaliśmy wzdłuż skalnego wybrzeża, śpiewaliśmy piosenki, obserwowaliśmy spadające gwiazdy na niebie. Mieliśmy również okazję zobaczyć kraby, które wyszły ze swoich kryjówek na powierzchnię kamieni. Część grupy biesiadowała na tarasie przy pawilonach.
20.08.12r. (poniedziałek)
Wczesnym rankiem pobiegłyśmy na plażę, zanim zrobiło się bardzo gorąco. Plaża jest szeroka, z jednej strony klifowe wybrzeże, z drugiej morze. Piasek żółty, gruboziarnisty, dużo muszli o różnych kształtach, wyszlifowanych przez wodę i glonów wyrzuconych na brzeg przez morskie fale. Po południu wybraliśmy się na trasę rowerową, która biegła przez Kavarnę do przylądka Kalakria, najbardziej wysuniętego na wschód cypla w Bułgarii. Cypel zwany też ?pięknym przylądkiem? zrobił na nas duże wrażenie, kończy się stromo opadającymi do wody klifami o czerwonawej barwie i wysokości dochodzącej do 70 m. Jest tam w grocie skalnej muzeum z makietą dawnych budowli: cytadeli, meczetu, wioski. Na samym przylądku widoczne są ruiny dawnych fortyfikacji, brama 40 dziewic ( wg legendy, skoczyły one z klifu do morza przed Turkami), kapliczka św. Mikołaja, liczne okna widokowe. Wokół cypla rezerwat przyrody, żyją tu kormorany, kosy a w morzu delfiny i foki. Po powrocie świętowaliśmy Michała urodziny, który otrzymał od nas w prezencie korale z muszli jak również okolicznościową piosenkę. Wieczór ten jednak uczyniła niezwykłym Ola, która zaśpiewała kilka standardów jazzowych głosem o pięknej, czystej barwie przy akompaniamencie Michała.
21.08.12r. (wtorek)
Część grupy już z rana wyruszyła na trasę rowerową, a część planowała wyruszyć do Kamiennego Brzegu po południu. Upał jak również to, że ? trasy należałoby powtórzyć spowodował, że większość potraktowała ten dzień relaksowo plażując, kąpiąc się, czy też zbierając muszle. W restauracji próbowaliśmy kolejnych dań jak: faszerowana papryka, piszczi z rizom ( ryż z kurczakiem), kiufte (małe, mielone kotleciki) i zupy rybnej. Wieczór spędziliśmy w podgrupach, już myśleliśmy o powrocie do domu.
22.08.12r. (środa)
Do południa jeszcze plażowaliśmy, o 13.00 lokalnego czasu opuściliśmy pokoje, spakowaliśmy rowery i o godz. 14.00 wyruszyliśmy w kierunku Dobricz. Znowu podziwialiśmy z okien autokaru bułgarskie pejzaże, uprawy kukurydzy, papryki, słoneczników, sady owocowe. Jechaliśmy kilkanaście godzin i przed przejściem granicznym w Ruse zrobiliśmy ostatnie zakupy. Prze Rumunię jechaliśmy nocą. O 8.20 przekroczyliśmy granicę rumuńsko ? węgierską w Artand. Tutaj po raz pierwszy celnik sprawdzał nam paszporty.
23.08.12r. (czwartek)
Kierowaliśmy się w kierunku Hajdudorog, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg. Minęliśmy Debreczyn i kilka mniejszych, schludnych miasteczek i o godz. 10.15 byliśmy już na miejscu. Zakwaterowano nas w pawilonie przy basenach i każdy już wg własnych potrzeb i upodobań korzystał z basenów. Wybraliśmy się też do miasteczka na pizzę i lody.
24.08.12r. (piątek)
O 7.00 wyjechaliśmy z Hajdudorog, o 11.47 przekroczyliśmy granicę w Barwinku. Po drodze jeszcze obiad i przed 19.00 dotarliśmy do Lubartowa.
Relacjonowała Anka Z.
|